Od lat wyjeżdżałam w góry. Rozpoczynałam od spacerów po dolinach i lekkich wzniesieniach. Aż przyszedł moment, gdy zdobyłam pierwszy dwutysięcznik 🙂
Wyprawa na Kościelec (2155m. n.p.m.) była jedną z najważniejszych w moim życiu. Gdy patrzę na zdjęcia przypominające miejsce wywołujące strach, jednocześnie ciekawość, potrzebę osiągnięcia najtrudniejszego wzniesienia w historii moich wspinaczek, tęsknię za emocjami i wakacyjnym szaleństwem.
Dlaczego Kościelec?
Pozwól, że opiszę ci jego kształt…
Szczyt przypomina dach gotyckiego kościoła, po prawej stronie odsłania Świnicę, a po lewej Kozi Wierch. Masyw skalny, ostry, trochę nieprzewidywalny, pięknie prezentujący się z pozycji Czarnego Stawu Gąsiennicowego… Ekspozycja przestrzeni działa na wyobraźnię i rozpoczyna intensywne analizowanie trudności, obłędnych myśli, czy ukończenie wyprawy z sukcesem jest możliwe, czy lepiej poszukać drogi powrotnej?
Zachwyciłam się ją od pierwszego wejrzenia, więc chciałam osobiście poznać!
Pierwszy moment, gdy zobaczyłam ją dziesiątki metrów przed wejściem na szczyt, z „groźną miną”, zmroził krew w moich żyłach.
Właśnie! Pozwoliłam sobie na myśli o jej niewyobrażalnej niedostępności i ograniczeniu własnej fizyczności – (byłam wakacyjną „turystką górską”). Traciłam poczucie bezpieczeństwa, dotykając coraz bardziej ostre krawędzie skał i ratując skórę dłoni przed poważnymi otarciami, dzięki rękawiczkom wspinaczkowym. Czułam silny grunt pod nogami. Znajomy przecież, ale wzrok zakłócał bezpieczne skoordynowanie sylwetki. Miałam wrażenie, że spadam. Że wystarczy mały błąd w ustawieniu stopy, a zsunę się i tragicznie zakończę swoją wędrówkę!
Położyłam na chwilę ciało na ukośnej płycie około 200m. przed wierzchołkiem Kościelca. Zaczęłam głęboko oddychać. Każda czynność może zaprowadzić cię do prawdy! Chciałam poznać prawdę o sobie!
Stchórzę?
Zaryzykuję?
Z głęboko otwartymi oczami zapamiętywałam przepiękne krajobrazy, cudne połączenie natury z człowiekiem, nasłuchiwałam zmęczony, płytki oddech. Ciepło spływało po plecach, gdy nagle promienie Słońca odsłoniły zakrytą część końcowego odcinka szczytu. Zapatrzyłam się w kierunku jego jasności. Zobaczyłam, jak promienie wysyłają w moją stronę nadzieję.
Bardzo chciałam wejść na ten szczyt!
Przeżyłam wielką duchową jedność z współpracującą naturą. Ograniczyłam pole widzenia do kilkunastu centymetrów. Uwierzyłam, że każdy kolejny centymetr pokonywanej drogi, zaprowadzi mnie do upragnionego celu!
Kocham góry!
Jest coś magicznego w przestrzeni gór i ich potężnym wyglądzie, co sprawia, że podmiotowość człowieka jest wystawiona na próbę. Ginie w tle ciężkich skał i kamieni. Staje się jednym z wielu drobnych kawałków minerałów. Dotyka ich i czuje ich energię. Tym bardziej, gdy wspiera się dłońmi ich ostrych krawędzi, ogołoconej z zieleni strukturze.
Jest coś osobistego w samotnym podróżowaniu na szlaku, gdy cisza łączy się z własnym nasłuchiwaniem tętniącego życia.
Wiele szlaków już za mną! Pierwszy dwutysięcznik – Małołączniak (2096m. n.p.m.)), potem Wołowiec (2064m. n.p.m.), Kondracka Kopa (2005m. n.p.m.) czy Kończysty Wierch (2002m. n.p.m.)…
Codzienność stawia przed tobą każdą z tych gór i wiele innych! Przede mną także! Do dziś o tym pamiętam! Łapię oddech, oswajam najbliższą przestrzeń i ufam sobie, nieograniczonej energii, która mnie prowadzi centymetr po centymetrze.
Czasem musisz zwolnić, z uwagą, aż „pozbierasz” pewność, wybierzesz kierunek, podejmiesz decyzję i pójdziesz dalej!
Czasem musisz zawrócić, wtedy oswajaj chwilę! Przyjrzyj się jej.
Czasem warto zawrócić, aby jeszcze raz przyjrzeć się sobie! Z innej perspektywy, z nowym doświadczeniem, które „udoskonali” cię, być silniejszymJ
Serdecznie polecam ci odważne wyprawy w góry @marcincosmos (przepiękne zdjęcia i relacje), www..natatry.pl, ale także książkę pt. „Wołanie w górach” Michała Jagiełło.
A może zaplanujesz swoją wyprawę w góry?
Z serdecznym pozdrowieniem,
Iwona